jak to jest z tą pos…. starością?

           no bo starzeć  się można w bamboszach albo i w trampkach, jak kto woli. A ja od czasu do czasu zakładam na ździebko schorowane nóżki buciki na całkiem wysokim obcasie. A wówczas nawet gdyby grom z jasnego nieba chciał mnie z tych bucików odstrzelić, to się za cholerę nie poddam, nie ugnę i com sobie zaplanowała wykonam i dojdę w tych bucikach tam, dokąd się wybrałam. Może tylko gdy niewprawne oko podpowie mi, że nikt nie patrzy, przykucnę gdzieś na moment żeby odsapnąć…i w drogę.
           Bo to tak jest kochani z tą starością, że chcesz, czy nie chcesz wpycha się posrana wszystkimi dziurkami. Opanowuje powoli to nasze ukochane ciałko, które jeszcze całkiem niedawno dawało wiele rozkoszy a teraz…? Są dni lepsze i gorsze, bolesne i pozbawione bólu. Raz boli ciało, a innym razem dusza. Sprzeczności kłębią się i narastają. Serce młodej dziewczyny  drżące uczuciem i gotowością do miłości zamienia się w pikawę nierówno pikającą, kołaczącą się w wiotczejącej piersi. Ale przecież człek nie poddaje się i walczy od każdego świtu do snu nie zawsze spokojnego. Wciąż ma te swoje młodzieńcze porywy i wzloty i te gorsze starcze upadki. I chociaż ciało zmienia się, to w jego wnętrzu, wierzcie mi tkwi wciąż młoda duszyczka, która jest po prostu wystraszona tym, że w kalendarzu jest coraz mniej kartek.
           Nie lubię swojego ciała, mawiała moja ponad 90-letnia babcia. Zrobiło mi głupią niespodziankę. I tak to już jest. Zakładamy w chałupie te swoje bambosze ale gdy gość w progu, to chociażby skromny klapek na nóżkę. Wychodząc zamieniamy wytartą skarpetę na cienką pończoszkę a stare szlafroczysko na kieckę wyjściową. I tylko koralików, cekinów i innych błyskotek nam żal jak lat minionych. Bo już nigdy nie wrócą te lata gdy był ozdóbek tych czas.
           Odpoczywając pod starą jabłonią cedzimy poza herbatką malinową, takąż naleweczkę. Tak dla zdrowotności i na lepsze krążenie. I tylko w tańcu nie idzie już nam tak sprawnie i sprytnie ale tańczymy. Każdy wg własnych możliwości i chęci. Po prostu wciąż żyjemy i wszystko co ludzkie, nie jest nam obce. A kto twierdzi inaczej, to albo kłamie, albo po prostu jest życiową pierdołą, bez względu na wiek.

bywają takie dni…

     …bywają takie dni, że jawa jest jawą, nie snem i jakoś ją trzeba „przemielic” nie biorąc zanadto do kapelusza, tego co się dzieje. Pojawiają się tylko refleksje, refleksje i refleksje. Odszedł kolejny dobry człowiek, dobry gospodarz, przykładny ojciec i syn. Ludziska poszeptali pod nosem, bo inaczej przy zmarłym nie wypada …mój Boże dorobił się, urządził, teraz tylko życ  i nażyc się a tu masz, trzeba się zabierac i iśc w tę wiekuistą służbę Bożą.
     Niby nic nadzwyczajnego. Ot co-taki los był pisany. Tylko czasami zastanawiam się, kto właściwie te ludzkie losy układa?
     Obok mogiły „pod niebo” założonej kwiatami, zieje pustą czeluścią następne miejsce wiecznego spoczynku młodego chłopaka, który przed miesiącem „usiłował”. Przez miesiąc wegetował jeszcze, ale nie dało się jednak go uratowac.
     Jeden bardzo chciał życ a drugi, choc bardzo młody, nie chciał. I  tak siedząc w cieniu pobliskiej tui pomyślałam sobie, że choc w tej dziedzinie życia mogłoby byc inaczej. Jeden chce, to niechby miał, a drugi nie chce to mu skrócic tak normalnie, naturalnie, bez pozostawionego cienia samobójcy.
     Patrzę przez uchylone okienko, na zasnute chmurami niebo, do którego próbuje dorosnąc łan pobliskiej kukurydzy i przydomowe słoneczniki. Jest tak zielono i tak pięknie, że nie ma czasu na dłuższy smutek. Burze i nawałnice i tym razem ominęły najbliższy mi „kawałeczek świata”. Jestem szczęściarą. I nic to, że moja chatka trochę stara, moja chatka trochę niska, lecz mojemu sercu bliska. Ważne, że jest. Wyrasta z ziemi, jak stary grzyb. Otacza się i porasta letnią porą zielenią a okrywa puchową pierzyną na zimę. I tak sobie tkwimy…ona w zieleni a ja w starych, wytartych, wełnianych skarpetach, gdy chłodem zaciąga. I wciąż tu jesteśmy snując te swoje refleksje na temat życia i nie tylko. A żeby nam się „pod kapeluszami” nie poprzewracało i nie było na tym świecie za dobrze, poza codziennymi mniejszymi i większymi troskami i kłopotami mamy osy, szerszenie i komary. Całe mnóstwo wrednych, krwiopijczych komarów. Kto je wymyślił i to aż w takich ilościach, tego nie wiem ani ja, ani moja stara chatka?

pierożkowo i nie tylko…

     …no i ten tydzień upłynął mi przede wszystkim wyjazdowo…no a przy okazji :
   – przewaliłam pobliski „ciucholand” wygrzebując kilka skarbów za małe pieniądze,
   – wykupiłam ostatki truskawek „od chłopa” i kilka szklanek jagód „od baby”,
   – nalepiłam się pierożków-miniaturek ( bo takie jedzą wnuki i nie tylko ),
   – dostałam uczulenia od paralizatora i czochram się teraz jakby mnie oblazły jakieśtam,
     No a cała reszta to tylko codzienność i nic ponadto. A że „mamau” namalowała sobie kreski na dolnych powiekach ocznych, to cóż to takiego? Nie malowała w lat naście, dzieści, no to maluje po 80-tce. A tak swoją drogą proces „dziecinienia” wcale nie jest taki okropny. Żeby tak był jeszcze ktoś „ku rozrywce codziennej”, z kim można by było gadkę-śmatkę na tematy bliźnich ucinać…
     Od poniedziałku…ogród, dom, dom, ogród i tak aż do przyjazdu wnusia najmłodszego na odpoczynek i weselne balety. A jak najmłodszego synowca ożenię, a właściwie to sam tego aktu dokona dobrowolnie i bez namowy,to zostanie mi czekać na następnego wnuka lub wnuczkę. Zapewne to trochę potrwa ale cóż tam rok, czy dwa znaczą naprzeciw wieczności?
      Pierogi pierogami ale o misji sprzed kilku dni wspomnę, bo mnie diabli wezmą. Na skróty relacjonując. Dzień pierwszy…wchodzę do mistrza od zegarów…dostanę baterię bla, bla do cukromierza? Proszę przyjść z glukometrem, bo inaczej sprzedać nie mogę. A ile kosztuje „mogę”. Niech Pani nie żartuje, jak mówię, że nie mogę, to nie mogę. Za duża kara a za mały zysk. Dzień drugi…no przyszłam z tym cukromierzem (po główce mi lata obowiązek unijny gromadzenia zużytych itp itd) a mistrz od zegarów bierze glukometr, wkłada baterie-sztuk 2 i powiada 10 zł. baterie i 10 usługa. Pan zwariował? Nie prze Pani ja mam działalność usługową i nie wolno mi prowadzić sprzedaży. Nic nie pisał, nie rejestrował, oddał zużyte baterie i wykonawszy działalność usługową z zegarmistrzowską dokładnością w sekund 3 włożył powiększacz w ócz własny i zajął się jakimśtam czasomierzem z bransoletką. A swoją drogą skoro glukometry nabywamy w aptekach, to dlaczego nie ma w nich baterii na wymianę? Że co? Że apteki są na leki?

układanka…niedzielna

        
             …no i pogubiłam się, zatraciłam się, do końca, do dna. Próbuję, nie po raz pierwszy w życiu, wrócić do siebie, na własne podwórko, czyli nabrać ponownie dystansu do otaczającego mnie świata i rzeczywistości i nie być odwiecznym „Bednarskim na kłopoty”. Nie lubię czasu skurczonego na maksa i pędzącego gdzieś na łeb, na szyję. Dogonić go niestety się nie da, bo i nogi już nie te i siły gówniane a masa , która niegdyś była pomocna w lekkoatletyce, wprawdzie nie wyczynowej, ale zawsze…teraz jest tylko dodatkowym balastem. Waga nie udała się w „przybocznego”. Cofki dostaje dopiero przy niezłych katuszach cielesnych. Rehabilitanci znów mają pełne ręce roboty, bo intensywne ćwiczenia cielesne niestety ale mi przy „schorzałych” stawach nie służą… no i trala, lala, bum cyk, cyk.
            Odcinam powoli pępowinę kolejnym „przywykniętym do wygody”. Zatykam uszy słuchaweczkami i walę muzykę i dla ucha i dla serca bliską. Na stare lata dokonałam odkrycia, że kochając muzykę, kocham konkretne instrumenty. Do bólu mogę słuchać fletów, piszczałek i skrzypiec jako instrumentów prowadzących.
             A, że do wygaszenia własnej złośliwości i uczulenia na ludzi musiałam użyć…aż wody święconej, to już inna para kaloszy. Trochę mi zostało i jakby co, to mogę potrzebującym „kropnąć po oczach”. Humor i satyra? Nie do końca, bo pomogło.Podejrzewam, że podobny byłby skutek, przy kuble zimnej wody wylanaj na durny, stary łeb, ale zawsze to, co odpowiednia oprawa, to odpowiednia.
             Pomimo brzydoty wyprodukowanej ludzką ręką, wokół jest coraz piękniej. Zieleni się zielenią – od młodziutkiej, delikatnej, przez soczystą i tę wpadającą niemal w czerń. Polne maki na skraju łanu kukurydzy kwitną „na wyprzódki” wygrzewając się w słońcu, gdy te tylko wyjrzy zza chmur, a różnego kalibru „pnączorośla” wystawiając swoje „pazurki” szukają oparcia i pną się ku niebu.
              I tylko czasami zadaję sobie pytanie, czy to grzech cieszyć się tak banalnymi rzeczami? Przez lata całe pędziłam poznając, zgłębiając, nadrabiając braki.Nie dla kolejnego”glejtu”, bo jakoś do nich szczęścia nie miałam. Na nich mi nie zależało, ale zawsze był jakiś powód i wewnętrzna potrzeba. Coś mnie gnało i nakazywało. Bo się przyda, bo nie wypada, bo przecież ktoś musi, ktoś powinien, bo pójdę do piekła, bo trzeba pomóc. Zasynałam „na stojąco”, w kościelnej ławie, nieprzytomna, z ciągłym uczuciem piasku pod powiekami. Ale to jest gówniane życie, które jakby nie spojrzeć „ma się mocno z górki”. Fakt, że nie dobiłam jeszcze do 60-tki nie ma znaczenia. Siedmioro z feralnej osiemnastki, z którą rozpoczynałam życiową edukację udało się do krainy wiecznej szczęśliwości. W każdej chwili mogę usłyszeć- „następna proszę” i nie wykluczone, że to będę ja.
               Nie podrywam się na widok gości i nie pędzę na złamany kark…bo przybysz stoi pod bramką z tabliczką „Uwaga zły pies, a gospodarz jeszcze gorszy”. Idę powoli, statecznie. A niech postoi. Wokół tak pięknie i kwitnąco. Może pędząc nie miał czasu, by zauważyć to wszystko, co niby takie zwyczajne, codzienne ale niepowtarzalne. Może nie był w stanie pomyśleć, że trzeba jednak ustalając hierarchię wartości, zostawić przerywniki na ciszę, muzykę i szersze otwarcie oczu, by dostrzec zwyczajne piękno. Dostrzec, poczuć, zachwycić się zapachem. Nie trzeba być malarzem. Takiego dzieła nie uda się stworzyć nikomu chociaż jest pospolite i zwyczajne. Do tej „galerii obrazów” nie musisz mieć wejściówki i nie wkładasz ochronnego obuwia, nie musisz wkładać pięknego kapelusza z kokardą lub sztucznym kwiatem, nie musisz uważać na wciągnięty brzuch i by pierś była „do przodu”. Wrócisz z naręczem polnych kwiatów i szumem wiatru w uszach. No i z uśmiechem na zmęczonej twarzy. To i mało i dużo. Zależy czego szukasz i co odnajdujesz?